Profesor Andrews w Warszawie to opowiadanie nietypowe. Przedstawia brytyjskiego naukowca, który ze swoim wykładem na temat psychoanalizy przybywa do stolicy ogarniętego stanem wojennym kraju. Nie przeczuwa nawet trudności, jakie go spotkają w związku z powyższym. O Polakach ma dobre zdanie. Podkreśla to, że nawet wykształconym ludziom trudno było wyobrazić sobie mroczny absurd tego, jak wyglądało życie Polaków w tamtym nieciekawym okresie.
Bardzo istotny jest w tym przypadku fakt, że profesor jest człowiekiem z zewnątrz. To potęguje wrażenie osamotnienia głównego bohatera w nie dającym się zrozumieć świecie. Nie zna języka polskiego, co dodatkowo utrudnia mu proces jakiegokolwiek pojęcia tego, co się dzieje wokół niego. Pozbawiony jest swoich własności – jego bagaż zaginął na lotnisku. Mamy więc człowieka żywcem wyjętego z zupełnie innej rzeczywistości i rzuconego nawet bez rzeczy osobistych w wir totalitarnego absurdu. Wszystkie sytuacje robią więc na nim wrażenie w dwójnasób. Na początku dziwi go wyłączenie linii telefonicznych, przez co oderwany zostaje od możliwości kontaktu ze swoją opiekunką i tłumaczką. Później przez kilka dni próbuje znaleźć sklep z mapą miasta, by dostać się do ambasady brytyjskiej.
Po drodze jednak wielokrotnie ma do czynienia z ludnością Warszawy, zdegenerowaną życiem w niepewności i strachu, nieufną, zwłaszcza wobec obcokrajowców, właściwie nieco zwierzęcą. Można sobie tylko wyobrazić, jakie wrażenie na człowieku nie śledzącym na bieżąco historii Polski w XX wieku, musiał zrobić czołg stojący na ulicy. Dla Polaków była to codzienność, jednak dzięki postaci Profesora Andrewsa, możemy spojrzeć na to z innej strony i odświeżyć świadomość o tym, jak okrutnym zabiegiem było wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Mimo wszystkich ciemnych stron pobytu Profesora w Warszawie, opowieść nie jest pozbawiona tych jasnych, ponieważ w zniewolonym i upokorzonym kraju być może nie panuje najbardziej przyjazna atmosfera, ale wciąż istnieją dobrzy ludzie, którzy są w stanie pomóc przypadkowo napotkanemu obcokrajowcowi, nawet jeśli nie rozumieją jego języka. Nakarmić go, próbować uspokoić, aż wreszcie skierować go taksówką do brytyjskiej ambasady po ratunek.
Zbigniew Herbert był jednym z najważniejszych poetów polskich XX wieku. W jego twórczości bardzo wiele miejsca jest poświęconego ojczyźnie oraz jej trudnym poprzednich dekad. Herbert nie mógł przemilczeć zbrodni, jaką był dla Polski stan wojenny. Swoje wrażenia opisał we wstrząsającym wierszu, pt. Raport z oblężonego miasta (od którego tytuł przejął później cały tom wierszy). Herbert zawarł w wierszu metaforę miasta odizolowanego przez obce wojska od świata, ze wszystkimi takiej izolacji konsekwencjami.
Sam stawia się na pozycji kronikarza, który jednak bardzo szybko zatraca poczucie czasu w monotonnej codzienności. Opisuje jednak, jakie zmiany zachodzą we wnętrzu człowieka. Ludzie sprowadzeni są do troski o zaspokajanie najbardziej podstawowych potrzeb fizjologicznych, dzieci bawią się w przestępstwa, wybuchają choroby i głód. Wszystko to można odnieść w odpowiedniej skali do stanu wojennego. Polska stałą się wówczas właśnie miastem odciętym od świata przez oblężenie obcych wojsk. To, co działo się w jego wnętrzu było papierkiem lakmusowym sprawdzającym człowieczeństwo oblężonych. Herbert podkreśla, że nie jest łatwo złamać ducha w ludziach, którzy chronią swojego ostatniego bastionu wolności. Jednak konsekwencje przedłużającego się życia w tak okropnych warunkach będą trwały przez lata, a skutki będą odczuwane przez wiele pokoleń.