Zrzuciłem z hukiem plecak na ziemię i klapnąłem ciężko obok niego na ziemi. Miałem już dość. Mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa, dawno skończyło mi się pożywienie, woda kończyła się w zastraszającym tempie, a niebo zaczynało szarzeć, dając sygnał o powoli, ale nieubłaganie nadciągającym zmierzchu. Ja natomiast już po raz kolejny tego dnia trafiłem na to samo rozdroże. Byłem przekonany, że tym razem wybrałem odpowiednią drogę – dłuższą chwilę pochylałem się nad mapą, porównywałem kierunek kompasu z ruchem słońca i wszystko nakładałem na wyrysowaną w pamięci mapę pamiętaną jeszcze ze schroniska. Tymczasem wszystko na nic – pobłądziłem i od wielu godzin krążyłem w kółko, tracąc czas, energię i zapasy. Ponadto nic nie wskazywało na to, że sytuacja się zmieni, ponieważ już kilkakrotnie wybierałem obydwie drogi i każda prowadziła mnie w to samo miejsce.
Ukryłem spaloną słońcem twarz w dłoniach. Chciało mi się płakać, ale ostatkiem sił woli powstrzymywałem łzy, wiedząc, że panika to ostatnie, na co powinienem sobie pozwolić w takiej chwili. Zagrażało mi bowiem całkiem realne niebezpieczeństwo. Zmierzch w górskim lesie nie brzmiał jak coś, w czym chce się brać udział. Nie, nie można do tego dopuścić. Kiedy w ten sposób toczyłem wewnętrzny monolog, usłyszałem kroki. Ktoś nadchodził od strony lasu, tej samej, z której przed chwilą przywędrowałem ja. Podniosłem oczy.
– Witaj, zbłąkany wędrowcze – odezwał się tubalnym, ale bardzo ciepłym głosem przybysz. Był to wysoki, szczupły i bardzo stary mężczyzna, podpierający się grubym kosturem, posiadający niezwykle długą i śnieżnobiałą brodę oraz tiarę, której czubek opadał mu na plecy.
– Gandalf? – Wydukałem, podniósłszy głowę i wybałuszając oczy. – Co ty tu robisz?
Czarodziej uśmiechnął się tajemniczo.
– Pamiętaj, chłopcze, czarodziej zawsze jest tam, gdzie być powinien. Czyżbyś zgubił drogę?
– Tak. Jestem na tym rozdrożu już trzeci albo czwarty raz. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, próbowałem już wszystkich rozwiązań.
Dobrotliwy i przyjacielski uśmiech nie schodził z twarzy czarodzieja.
– Myślę, że znam rozwiązanie twojego problemu – odparł po chwili. – Widzisz, to nie ty popełniłeś błąd. Niejeden doświadczony podróżnik gubił się już tutaj i błądził nawet wiele dni. Dlatego właśnie jestem tutaj ja i tymczasowo pełnię rolę strażnika tego zaczarowanego rozdroża, które lubi płatać figle nieprzygotowanym podróżnym.
Od razu zrobiło mi się lepiej. A więc to nie z mojej winy się zgubiłem, tylko przez klątwę tego konkretnego miejsca. Co prawda nie zmieniłoby to mojej sytuacji, gdyby nie zjawił się Gandalf, ale teraz wiedziałem już, że jestem bezpieczny, więc mogłem się rozpogodzić.
– Dlaczego akurat to rozdroże jest obłożone urokiem? – spytałem.
– Niegdyś mieszkał tutaj bardzo złośliwy chochlik, który w ten sposób chciał się zemścić na myśliwych, którzy go stąd wypłoszyli, żeby mieć więcej miejsca na swoje polowania.
– Teraz wszystko rozumiem. Chochliki to strasznie złośliwe stworzenia. Pomożesz mi się stąd wydostać?
Nie zdążyłem nawet wypowiedzieć do końca tego pytania, kiedy na horyzoncie pojawił się ciemny kształt. Zbliżał się szybko i niedługo zorientowałem się, że to orzeł. Czyżby Gandalf specjalnie dla wezwał jednego ze słynnych wielkich orłów, które nieraz ratowały go z opresji? Gandalf jakby wyczytał to pytanie z moich myśli i bez słowa kiwnął dobrotliwie głową. Po chwili wielki orzeł wylądował obok mnie, wzbijając wokół siebie fontannę uschłych liści i grudek ziemi. Następnie wielki ptak pokłonił mi się i pozwolił w ten sposób dosiąść swojego grzbietu. Kiedy już niezgrabnie umiejscowiłem się na jego grzbiecie, pomachałem Gandalfowi, który z tej perspektywy już nie wydawał się aż taki wysoki.
– Dziękuję Gandalfie. Za dzisiejszą pomoc i za to, że strzeżesz tego rozdroża, by podróżni nie pogubili się na swojej drodze przez klątwę złośliwego chochlika. Dziękuję w imieniu nas wszystkich!
Dobrotliwy czarodziej nie odpowiedział, ale uśmiechnął się lekko i skłonił głowę pod rondem swojej tiary. Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, ponieważ w tym momencie orzeł nagle wzbił się w powietrze i uniósł mnie ku bezpiecznemu domowi.