Już od wschodu słońca, odkąd tylko otworzyłem oczy, wiedziałem, że ten dzień będzie niesamowity. Właśnie dzisiaj bowiem cały dzień spędzić miałem w krainie z mojej ukochanej opowieści, czyli w Shire – państewku hobbitów. W dodatku miał mnie po nim oprowadzić nie kto inny, jak sam Bilbo Baggins, o którego przygodach czytałem już tyle razy. Obudziłem się bardzo wcześnie, ale nie mogłem z powrotem zasnąć, bo byłem tak podekscytowany. Nie było też po co wstawać, wiedziałem, że Bilbo na pewno jeszcze śpi. Cóż – on miał swój świat na co dzień, ja byłem tu tylko gościem. Poza tym świetnie widziałem, że hobbici nie należą do osób, które zrywają się bladym świtem, by od razu przystąpić do pracy. W końcu jednak, kiedy słońce stało już dosyć wysoko, rozległo się ciche pukanie do drzwi mojego pokoju, a kiedy odpowiedziałem „proszę”, w drzwiach stanął Bilbo Baggins uśmiechając się figlarnie i w dłoni dzierżąc kopcącą się fajkę, nabitą zapewne fajkowym zielem. Aż podskoczyłem z ekscytacji, kiedy zapytał czy jestem gotowy na wycieczkę po Shire.
Dzień rozpoczęliśmy od sutego śniadania przygotowanego przez Bilba, który między rozbijaniem jajek, a podsmażaniem kiełbasek, opowiadał mi o tym, jakich to potraw nie jadł w życiu i jak bardzo brakowało mu jego małej kuchni, kiedy wędrował po Śródziemiu. Twierdził, że najlepszą kuchnię miały zdecydowanie elfy w Rivendell, chociaż zauważył również, że prosta i treściwa kuchnia krasnoludów była dużo lepszym wyborem, jeśli chodzi o odżywianie się w trakcie marszu. Tylko dzięki niej odnajdywał w sobie siły do morderczego marszu, chociaż zajęło mi kilka tygodni zanim do niej przywykł.
Później poszliśmy na spacer. Najpierw obeszliśmy okolicę Bag End, Bilbo pokazywał mi różne jego zakamarki. Widziałem między innymi dokładnie to miejsce, w którym stał Baggins, kiedy w swoje 111. urodziny na oczach całego Hobbitonu po prostu rozpłynął się w powietrzu (co stało się oczywiście przy pomocy magicznego pierścienia). Potem zwiedzaliśmy Hobbiton. Z otwartymi z wrażenia ustami patrzyłem na wszystkie dróżki i niewielkie zabudowania, które znałem tak dobrze z kart powieści. Co prawda dużo z nich wyglądała inaczej niż sobie je wyobrażałem, ale muszę też przyznać, że w niektórych przypadkach miałem wrażenie, że byłem już kiedyś w tym miejscu.
Obiad zjedliśmy zaś w karczmie wraz z Frodo Bagginsem, który po południu zdecydował się dołączyć do nas. Byliśmy również w lesie i na polanach wokół Hobbitonu, gdzie mogłem dostrzec, jak sielskim i pięknym miejscem jest Shire. Przez cały dzień wszyscy zwracali na mnie uwagę, bo byłem od hobbitów prawie dwukrotnie wyższy, ale nie było to złowrogie, wręcz przeciwnie, czułem ciekawość, ale wywołana była wyłącznie serdecznością.
Wieczorem usiedliśmy przy kominku, a Bilbo i Frodo z towarzyszeniem nieodłącznego fajkowego ziela opowiadali mi o swoich przygodach, a nawet o tych ich szczegółach, o których nie było ani słowa w książkach! Trudno było mi ochłonąć choć na chwilę z wrażeń. Kiedy zrobiło się naprawdę późno, musiałem się pożegnać, choć robiłem to z ogromnym żalem. Bilbo jednak zapewnił mnie, że czuje, że widzimy się nie po raz ostatni i że spotkamy się jeszcze w przyszłości. Tak pocieszony wróciłem do własnego świata.