Lawa Tadeusza Konwickiego to jedno z najbardziej ambitniejszych przedsięwzięć polskiej kinematografii ostatnich kilku dekad. Reżyser nie tylko podjął się filmowej adaptacji tekstu dramatycznego, co już samo w sobie brzmi karkołomnie, lecz także wziął na warsztat Dziady Adama Mickiewicza – dzieło, wydawałoby się, nieprzekładalne na język filmu, w którym najwięcej zależy od bezpośredniej relacji postaci z odbiorcą.
Tadeusz Konwicki na przekór wszystkim powyższym wątpliwościom zabrał się do pracy, ponieważ miał bardzo dobry pomysł jeśli chodzi o podejście do tekstu źródłowego. Skompilował on bowiem na płaszczyźnie scenariusza wszystkie części Mickiewiczowskiego dramatu, nieraz mieszając ze sobą kolejnością sceny z różnych jego fragmentów. Dzięki temu widz może dostrzec pewne nawiązania albo ciągi przyczynowo-skutkowe, które mogą łatwo umknąć przy samodzielnej lekturze.
Poszczególne wątki są tutaj bardziej „uporządkowane”, losy poszczególnych bohaterów nie urywają się, a obecność głównego bohatera jest jednoznacznym spoiwem filmu. Można więc śmiało powiedzieć, że Konwicki filmem tym ułatwił zrozumienie Dziadów. Oczywiście nie udałoby się to bez gwiazdorskiej obsady. Na ekranie widzimy śmietankę aktorską lat 80. różnych pokoleń: Maja Komorowska, Jan Nowicki, Henryk Bista, Grażyna Szapołowska czy młody Artur Żmijewski. Największą uwagę jednak zwraca kreacja genialnego Gustawa Holoubka. Nikt inny nie mógł zagrać dojrzałego Konrada. To właśnie Holoubek odgrywał tę postać w inscenizacji Dejmka w roku 1968, która to inscenizacja w dużej mierze przyczyniła się do wybuchu strajków marcowych. Powrót Holoubka do tej roli miał więc wydźwięk symboliczny, jako że film powstawał w 1989 roku, na przełomie transformacji ustrojowej w Polsce.
Lawa jest bardzo wierna tekstowi Mickiewicza. Oczywiście następują tu różne skróty tekstu ze względu na specyfikę filmu, jednak są one poczynione rozsądnie i z najwyższą pieczołowitością o wydźwięk całości. Scenografia i kostiumu, a także niepokojąca, mroczna muzyka – wszystko to genialnie uzupełnia nastrój metafizycznego dramatu romantycznego, który rozgrywa się gdzieś na granicy snu i jawy, życia i śmierci. Tadeusz Konwicki jako reżyser w stu procentach sprostał postawionemu sobie zadaniu – nie można sobie wyobrazić lepszej ekranizacji Dziadów. Sceny z XIX wieku przeplatane są czysto współczesnymi migawkami z wojen i innych konfliktów, co w gorzki sposób podsumowuje profetyczność dzieła. Niemniej jest ono warte uważnego i na pewno nie jednokrotnego obejrzenia. Oczywiście po uprzedniej lekturze oryginału.