Polska historia obfituje w momenty trudne, w których zagrożona była narodowa wolność, o którą trzeba było nieraz bardzo desperacko walczyć. Stąd tak często pojawiające się w naszych dziejach powstania, które dzisiaj wspominamy jako heroiczne zrywy na drodze do niepodległości. Literatura zajmuje się nie tylko upamiętnieniem samych tych szlachetnych zrywów, lecz także refleksją na temat tego, co po każdym z takich powstań pozostało w ludziach. Powstania należą już do przeszłości, lecz ich spuścizna jest z nami do dzisiaj i cały czas możemy czerpać z niej naukę, by dbać o naszą wolność w taki sposób, by już nigdy młodzi ludzie nie musieli oddawać życia za utraconą niepodległość.
Stefan Żeromski swego czasu napisał wstrząsającą nowelę pt. Rozdzióbią nas kruki, wrony…, w której usiłował rozprawić się z romantyczną wizją powstań i powstańców jako szlachetnych bohaterów, niemal unoszących się ponad ziemią w swojej chwale już za życia. Bohaterem utworu jest niejaki Szymon Winrych, jeden z ostatnich powstańców polskich.
Bohater znajduje się w sytuacji tragicznej. Wie, że powstanie już upadło, lub upadnie lada dzień. Nie ma żadnych szans na zwycięstwo, a jednak wciąż dostarcza broń leśnemu oddziałowi, narażając się samemu na niebezpieczeństwo i trwoniąc w ten sposób swój majątek. Przyświeca mu jednak idea, że walczyć należy do końca. Po takiej postaci spodziewalibyśmy się chwalebnego finału, w którym okazałoby się, że jego poświęcenia miało jednak sens. Jest jednak inaczej.
Winrych zostaje dorwany przez oddział Moskali i brutalnie zamordowany. Jego broń zostaje rozkradziona, a on sam umiera w błocie, patrząc na to, jak gromadzą się wokół niego padlinożerne ptaki i zaczynają pożywiać się na ciele jego martwego konia, a i do niego zbliżają się coraz śmielej. W końcu mężczyzna umiera, a jego dobytek zostaje rozkradziony przez przypadkowo przechodzącego tamtędy chłopa.
Obrazek taki daje czytelnikowi jasno do zrozumienia, że kolejne powstania nie mają sensu, ponieważ Polacy nie są fizycznie przygotowani do walki. Jeśli kolejne zrywy będą wybuchać, naród będzie się tylko wykrwawiał ze swoich najbardziej wartościowych zasobów – ludzi kochających ojczyznę, nie przyniesie to jednak żadnego skutku. Żeromski w ten sposób żegna się z literaturą romantyczną, która widziała w ciągłej walce metafizyczny obowiązek Polaków, choćby miał ich kosztować absolutne unicestwienie nie tylko jednostkowe, ale też narodowe.
Inaczej do tematu podchodzi Eliza Orzeszkowa w swojej głośnej noweli, pt. Gloria victis. Utwór jest jest bardzo specyficzny, ponieważ autorka narrację poświęciła drzewom i roślinom leśnym, jako żyjącym dłużej od ludzi i mających bardziej uniwersalistyczne podejście do rzeczywistości. W litewski zagajnik nadciąga wiatr, spragniony wieści o tych stronach. Drzewa zaczynają więc ze wzruszeniem opowiadać o tragedii powstania styczniowego, które toczyło się na tych ziemiach.
W tym zagajniku stacjonował niewielki oddział pod wodzą samego Romualda Traugutta. Został w końcu brutalnie rozgromiony przez Moskali, którzy wybili wszystkich powstańców. Drzewa opłakują nie tylko ich los, lecz także pamięć o nich, która zanika. Jeszcze do niedawna widoczny był zbiorowy symboliczny grób, który teraz powoli zarasta trawą i pnączami. Dzieje się tak, ponieważ odchodzą ostatni świadkowie powstania. Odchodzi więc również pamięć o samym bohaterskim zrywie. Wiatr nie chce na to pozwolić, więc zrywa się i niesie wieść o powstańcach we wszystkie strony świata.
Orzeszkowa w ten sposób pragnie podkreślić, jak ważna jest pamięć o tych, którzy w przeszłości byli w stanie poświęcić swoje własne życie, by przyszłe pokolenia mogły cieszyć się wolnością. Pamiętać jednak należy, że odzyskanie przez Polskę niepodległości ostatecznie nie było spowodowane sukcesem, jakiegokolwiek zrywu powstańczego, a każdy z nich pochłaniał dziesiątki tysięcy ofiar,które mogłyby podnosić status narodu w inny, bardziej wymierny sposób.