Wędrowałem już wtedy przez pustkowia Śródziemia od kilku tygodni i podróż stawała się coraz bardziej uciążliwa. Skończyły mi się zapasy, zdobycie pitnej wody czy upolowanie jakiegoś zwierzęcia stawało się coraz mniej prawdopodobne. Słabłem z dnia na dzień. Niekiedy w nocy czułem, że dopada mnie gorączka i nie mogłem spać. Mój koń już dawno padł wyczerpany i musiałem iść piechotą. Wiedziałem, że jeszcze długo nie napotkam na swojej drodze żadnego miasta, a nawet mieściny czy osady. Ba – modliłem się, żeby nie spotkać nawet pojedynczych ludzi. Każde takie spotkanie oznaczałoby śmiertelne niebezpieczeństwo o ryzyko niepowodzenia mojej misji. Tajemniczej misji, do której wyznaczył mnie nie kto inny, jak sam czarodziej Gandalf.
Czarodziej jakiś czas temu poprosił mnie, żebym przekazał pewien list Thorinowi Dębowej tarczy, krasnoludowi, który był ponoć potomkiem dawnych królów krasnoludzkich wygnanych z Samotnej Góry przez smoka Smauga. Gandalf, który był moim serdecznym przyjacielem odkąd pamiętam, i któremu mnóstwo zawdzięczam, nie chciał mi powiedzieć czego dotyczy ten list, kto go napisał, ani dlaczego tak istotne jest to, by nie wpadł w niepowołane ręce. Wszak w Śródziemiu system pocztowy działał całkiem nieźle, byłem więc zdziwiony, żę czarodziej musi prosić mnie, prostego włóczęgę o pomoc, ale wiem, że jeżeli Gandalf prosi o coś takiego, to sprawa musi być naprawdę poważna, więc nie dopytywałem i od razu się zgodziłem. Nie sądziłem jednak, że droga będzie aż tak ciężka. Musiałem unikać najmniejszych nawet osad ludzkich czy elfickich, nie mówiąc już o watahach orków czy goblinów, które bardzo zresztą lubiły błąkać się po bezdrożach. Najlepiej byłoby nikogo nie spotkać i do tej pory mi się to udawało. Unikałem głównych traktów i gościńców, niekiedy nocowałem na szlaku, albo podróżowałem nocą. Zdarzało mi się przesiedzieć w kryjówce dwa, albo trzy dni, bo znalazłem się w tak niepewnej okolicy. Byłem jednak coraz bardziej zmęczony, a przez to zapewne coraz mniej ostrożny. Pusty żołądek coraz bardziej dokuczał i dekoncentrował.
Tego dnia byłem wyjątkowo niewyspany i głodny, dlatego też pewnie nie usłyszałem w porę, że zbliżyłem się do pewnej grupy podróżnych. Gdy ich zobaczyłem, było już za późno na szukanie ukrycia lub ucieczkę. Zobaczyli mnie z daleka, ale poruszali się szybko i od razu było widać, że są uzbrojeni. Musiałem liczyć tylko na swój intelekt i to, że uda mi się jakoś wyłgać z niebezpieczeństwa. Gdy grupa zbliżyła się do mnie, pojąłem, że mam do czynienia z krasnoludami. Otoczyli mnie trzymając swoje muskularne dłonie na głowniach toporów. Jeden z nich, chyba dowódca, wystąpił delikatnie do przodu i kazał mi się przedstawić. Kiedy powiedziałem, jak się nazywam, zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Czekałem na pytanie, co taki ktoś jak ja, robi na takim pustkowiu, dokąd idę, po co. Na pewno wydałem im się bardzo podejrzany, chociaż sam nie wiedziałem, kim oni mogą być. Wojskiem? Bandytami? Czekałem na te wszystkie pytania,gorączkowo wymyślając kolejne kłamstwa, które mogłyby mnie wybronić z tej opresji, ale wszystkie te obawy rozwiały się, kiedy dowódca powiedział.
– Jestem Thorin Dębowa Tarcza, a to moja kompania.