Witold Gombrowicz w swojej powieści, pt. Ferdydurke, usiłować uświadomić czytelnikom fakt, że nasze codzienne zachowanie uwarunkowane jest ty, czego oczekują od nas inni ludzie. W większości przypadków swoje postępowanie dostosowujemy do oczekiwań społecznych i do utartych konwenansów, wśród których zostaliśmy wychowani. W taki sposób zatracamy swoje prawdziwe „ja” na rzecz kolejnych form. Istniejemy już tylko jako wyobrażenie innych ludzi o tym, kim jesteśmy. Kim jesteśmy naprawdę – nie wiemy sami.
Forma u Gombrowicza jest szeregiem ról, w które wpadamy w życiu codziennym. Rola dziecka, rola ucznia, rola osoby dorastającej, studenta, potem pracownika, męża, ojca, osoby starszej – gdy przyjrzeć się uważnie, każdy z tych ról – a wymieniliśmy ich kilko kilka spośród tysięcy mniejszych i większych – obwarowana jest pewnymi wzorcami zachowań, które akceptujemy i do których jesteśmy przyzwyczajeni, wśród których czujemy się komfortowo. Odczuwamy dyskomfort, niepokój, lub wręcz zagrożenie, gdy ktoś wymyka się naszemu wyobrażeniu o nim, doznajemy szoku poznawczego, który jest zjawiskiem trudnym do przepracowania samemu. Dlatego staramy się go unikać. Zarówno dostosowując do schematów siebie samych, jak i wymagając tego od innych. W ten sposób ułatwiamy sobie komfortowe życie i funkcjonowanie w społeczeństwie, zasługujemy w ten sposób na akceptację i sympatię innych. Niestety w ten sam sposób zatracamy samych siebie, ponieważ po pewnym czasie nie pamiętamy już nawet, jak chcielibyśmy zachowywać – kieruje nami konwenans, przyzwyczajenie, rutyna.
Takim problemom poświęcona jest Ferdydurke. Główny jej bohater próbuje przeciwstawiać się formom społecznym. W wieku trzydziestu lat zostaje umieszczony w szkole razem z ludźmi o połowę od siebie młodszymi. Widzi tam, że wbijanie człowieka w bezmyślny konwenans rozpoczyna się już w szkole. Jasno określone są role nauczycieli, uczniów, dyrektora. Wszystko działa „idealnie” dopóki forma działa. W momencie jednak, kiedy jakiś jej czynnik zaczyna szwankować, cała od razu może legnąć w gruzach. Kiedy uczeń Gałkiewicz sprzeciwia się nauczycielowi polskiego, Bladaczce, na lekcji o Słowackim, ten popada w rozpacz, gdyż jest przyzwyczajony do ślepego posłuchu i bezmyślnego przyjmowania przez uczniów wykładanych przezeń komunałów. Widać jak bardzo sztuczna jest ta forma, sypie się przy pierwszej lepszej niekonsekwencji.
Więźniami formy są również państwo Młodziakowie, chociaż bardzo starają się, by byli uważani za wyzwolonych postępowych ludzi. Zachowują się w sposób groteskowy, kiedy ignorują niedociągnięcia edukacyjne swojej młodej córki, zamiast do nauki zachęcając do ją do romansów i posiadania dzieci bez żadnych zobowiązań. Józio stara się obalić również tę formę, kiedy organizuje fikcyjną randkę Zuty z dwoma mężczyznami jednocześnie, z których jeden jest starym profesorem. Upada wizerunek Młodziaków jako wyzwolonych ludzi, powraca konwenans i tradycyjne podejście do obyczajów. Scena kończy się bójką.
Jak więc widać przesadne przywiązanie do form i ról społecznych nie prowadzi do niczego dobrego. Gombrowicz dochodzi w swojej powieści do wniosku, że ucieczka od tzw. „gęby” jest niemożliwa. Być może ma rację, jednak samo uświadomienie sobie wszystkich spełnianych przez siebie ról, ich analiza i rozsądne ich przewartościowanie może być pierwszym krokiem do – przynajmniej częściowego – zbliżenia się do bycia sobą. Jeśli bowiem kontynuować będziemy życie jedynie spełniając czyjeś oczekiwania doprowadzimy prędzej czy później do chaosu nie tylko we własnym życie, lecz także w życiu całego społeczeństwa.