II wojna światowa pozostawiła po sobie spustoszenie nie tylko w sensie fizycznym, lecz także (a może nawet przede wszystkim) psychicznym. Miliony ofiar pozostawiły po sobie dziesiątki milionów ludzi opłakujących bliskich. Do tego rzesze ludzi, którzy przetrwali piekło frontu, niewoli, tortur lub obozów i trwali z niewyobrażalnymi traumami do końca życia. Ten straszliwy konflikt pokazał również, jak wiele zła jest w stanie wyrządzić człowiek drugiemu człowiekowi, jeśli pozostawi mu się w tej kwestii wolną rękę. Dobrze widać to na przykładzie relacji międzyludzkich, jakie panowały w obozach zagłady.
Ludzie, którzy szli to opowiadanie autorstwa Tadeusza Borowskiego, wybitnego autora prozy „obozowej”. Jego tom, pt. Pożegnanie z Marią opisuje straszliwą rzeczywistość obozu, którą Borowski poznał na własnej skórze. Tytułowi ludzie, którzy szli to niekończący się korowód ludzki, kierowany przez Niemców do komór krematoryjnych. Bohater opisuje różne czynności, które wykonuje w obozie o różnych porach dnia i nocy, jednak stałym elementem krajobrazu jest właśnie ów sznur ludzi, których eksterminacja trwa bez przerwy. Daje to czytelnikowi pewien obraz o rozmiarach zagłady – Borowski opisuje krótki czas, lecz jeśli taki proceder miał trwać miesiącami, a nawet latami, to ile indywidualnych żyć wydało ostatnie tchnienie w krematoriach.
Główny bohater opowiadania przedstawia również relacje pomiędzy więźniami, a strażnikami oraz grupą „wyże postawionych” więźniów, czyli funkcyjnych, którzy w zamian za przywileje poszli na współpracę. W każdym Borowski stara się doszukać odrobiny człowieczeństwa, o którą tak trudno w brutalnej rzeczywistości obozowej. Opisuje niewielkie gesty, które mają za zadanie sprawiać wrażenie normalności, jak na przykład kurtuazja wobec kobiet, czy dziecinne romanse zawiązujące się pomiędzy więźniami i więźniarkami. Zauważa jednak, że te elementy mają twardo wyznaczoną granicę, za którą jest troska o własne przetrwanie. Nikt nie zrobi dla drugiego człowieka czegoś, co w jakikolwiek sposób pogorszy jego własną sytuację. Sympatia i pomoc są więc bardzo powierzchowne i nikną w cieniu strachu przed znalezieniem się w korowodzie ciągle idących ludzi.
O obozowych relacjach pisał również Gustaw Herling-Grudziński w swoim Innym świecie. Zwracał ona uwagę na rzeczy bardzo podobne do tych u Borowskiego. Ludzie poddawani torturom, głodowi, wykańczającej pracy i presji psychicznej, bardzo szybko stawali się wobec siebie wrodzy i nie tylko przestawali się ze sobą solidaryzować, ale stawali się katami dla samych siebie.
Powszechne były donosy na innych więźniów, żeby tylko zasłużyć w oczach strażnika na dodatkową rację żywności lub łagodniejsze miejsce pracy. Można powiedzieć, że niektórzy stawali się również własnymi katami. Przychodzi tutaj na myśl historia Kostylewa, który nadpalał sobie dłoń, byle tylko dostawać ciągłe zwolnienie z pracy i w ten sposób okazywać swój bunt wobec własnego uwięzienia.
Warunki obozowe wypaczały wszelkie wartości, których nauczyli się ludzie w normalnym życiu. Nie było tam miejsca na współczucie czy empatię. Więźniowie walczyli o zaspokojenie najprostszych instynktów i tylko przetrwanie kolejnego dnia miało znaczenie. Chętnie więc podejmowali współpracę z władzami obozów, byle tylko zyskać przewagę nad innymi. Współpracowali z własnymi katami, a z czasem sami się nimi stawali dla innych. Niestety nawet to nie było w stanie ich uchronić przed torturami i śmiercią.