Winicjusz był zrozpaczony. Od dłuższego czasu błądził tym, co pozostało ze spalonych ulic rzymskiej biedoty. Pożar wydawał się strawić cały świat. Mężczyzna nie mógł nigdzie znaleźć Ligii, a to było dla niego równoznaczne z utratą całego świata. W pewnym momencie w zaułku, który jakimś cudem uchronił się przed pożogą zauważył pewnego wysokiego starca w długim szarym płaszczu i z bujną brodą, opierającego się na wysokim kosturze i szepczącego coś pod nosem.
– Hej, starcze – zawołał bez ogródek Winicjusz. – Nie widziałeś może gdzieś tutaj grupy chrześcijan? Nie wiesz, gdzie mogli się skryć? Szukam pewnej młodej dziewczyny, nazywa się Ligia.
Starzec otworzył powoli oczy i spojrzał uważnie na młodzieńca.
– Jak się nazywasz? – zapytał Rzymianin.
– Jestem Gandalf, przybywam ze świata Śródziemia, by ocalić niewinnych z pożaru. Jestem czarodziejem.
Winicjusz był zbyt zdesperowany, żeby zdziwić się słowami siwobrodego starca.
– Możesz mi pomóc ocalić Ligię. Ona gdzieś tutaj na pewno musi być. Trzeba ją ocalić, zanim zostanie aresztowana przez wojsko i wtrącona do więzienia.
– Dobrze – odrzekł Gandalf i zamknąwszy oczy zaczął szeptać zaklęcia. Jego kostur zajaśniał blaskiem i nagle znikąd pojawił się nad nimi ogromny orzeł. Ptak wylądował na poletku niespalonej ziemi. Mężczyźni wsiedli na orła i odlecieli. Z góry widać był ogrom zniszczeń, jakich dokonał pożar. Widać było również ludzi uciekających przed szalejącym żywiołem.
– Tam! – krzyknął w pewnym momencie Winicjusz. – Tam są! Na dachu!
Rzeczywiście na dachu pewnego płonącego budynku stała Ligia wraz z grupką chrześcijan, wśród których był również święty Piotr. Gandalf znowu zamknął oczy i wyszeptał zaklęcie, a chwilę później pojawiło się więcej orłów, na które chrześcijanie mogli wsiąść i odlecieć. Wszyscy lecieli na orłach długo, płonący Rzym zdążył zniknąć na wzgórzami, kiedy wylądowali. Uściskom, przywitaniom i łzom nie było końca.