Kamienica przy ulicy Odwetu była kamienicą bardzo dziwną. Wyglądem nie odbiegała od setek innych kamienic, jakie spotkać można w wielu miastach kraju, lecz w wyniku różnych zawirowań administracyjnych na przestrzeni wielu lat, doszło tam do tak kuriozalnych przetasowań, że od dłuższego czasu kamienica ta miała dwóch dozorców, Pana Cześka Nerwowca oraz pana Rajmunda Cichego, z których każdy pod swoją kuratelę otrzymał pół kamienicy. A jako że taka połowiczność widocznie stanowi jakiegoś rodzaju ujmę na honorze zawodowym każdego dozorcy, więc między oboma panami od wielu lat trwała wojna podjazdowa, w której stawką było wygryzienie drugiego ze stanowiska i przejęcie władzy nad całym gmachem. Symbolem tego konfliktu było na wpół zbudowane, a na wpół zniszczone ogrodzenie z najzwyklejszej siatki, przebiegające przez środek dziedzińczyka kamienicy, którym w przypływie pasji pan Rajmund próbował kiedyś zaznaczyć granicę pomiędzy jurysdykcjami. Wezwał w tym celu nawet kilku swoich kolegów, którzy ogrodzeniami zajmowali się zawodowo, ale jak tylko pan Czesiek to zobaczył z okna swojej oficynki, zaczął na nich tak haniebnie bluźnić, że panowie doszli do wniosku, że w takich warunkach to oni pracować nie będą i wrócili się do pana Rajmunda. Ten z wściekłości próbował nakłonić ich do złożenia oficjalnej skargi na policję, że zostali zaatakowani i pobici. Pracownicy nie za bardzo rozumieli, co by to miało mieć na celu, w końcu nikt ich nawet nie dotknął, ale pan Rajmund znany był ze swojej miażdżącej perswazji, więc w końcu wmówił im, że uczestniczyli w bójce i podpisali jakieś mętne oświadczenie, którym zresztą nikt później się nie przejął.
Konflikt pomiędzy dozorcami był o tyle ciekawszy, że nie dotyczy samych zainteresowanych, ale wplątani byli w niego jeszcze inni ludzie. Między innymi Wacek Cichy, syn pana Rajmunda, który był śmiertelnie i ze wzajemnością zakochany w Laurze, siostrzenicy pana Cześka, biednej sierocie, którą Nerwowiec opiekował się z dobrego serca aż ta nie osiągnęła pełnoletniości. Para oczywiście nie mogła realizować swojego uczucia w sposób oficjalny ze względu na wojnę pomiędzy ich opiekunami. W mieszkanku obok oficyny pana Cześka i Laury wynajmowała nieduże, dwupokojowe mieszkanko pani Helena – niemłoda już, ale wciąż bardzo piękna i pociągająca kobieta, która w dodatku ze swojego uroku osobistego potrafiła bezbłędnie korzystać. Pani Helena była wdową i do naszej kamienicy przybyła niedługo wcześniej. Nie było to zresztą bardzo interesująca postać, ponieważ z jednej strony była miła i sympatyczna, ale z drugiej przy każdym kontakcie z nią miało się wrażenie, że taksuje człowieka wzrokiem w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby od niego uzyskać. W pani Helenie zadurzył się nieco pan Czesiek, który znany był z tego, że przez swój trudny charakter i porywczą naturę, do tej pory raczej nie miał do czynienia z kobietami. W pani Helenie jednak coś ujęło go na tyle, że postanowił zakasać rękawy i spróbować zdobyć jej sympatię. Jednak, by nie skompromitować się w nieznanej sobie dotąd materii, poprosił o pomoc swojego dalekiego krewnego z piątego piętra, Józefa Frapkina, bezrobotnego, który jednak utrzymywał, że kiedyś był prezesem wielkich spółek skarbu państwa, a także paru międzynarodowych korporacji.
Kiedy o zalotach pana Cześka dowiedział się pan Rajmund, wpadł w szał i próbował podesłać pani Helenie swojego Wacka, by zniweczyć plan Nerwowca. Na szczęście młodzieniec zachował zimną krew i odmówił ojcu przyznając się jednocześnie do miłości wobec Laury. W Laurze zadurzył się również pan Frapkin, który ujrzał ją kiedy pośredniczył w zalotach pomiędzy panem Cześkiem i panią Heleną. Dziewczyna jednak taktownie acz stanowczo udowodniła panu Frapkinowi, że nie jest on dla niej najbardziej kuszącą partią, a w jego sukcesy zawodowe z przeszłości, delikatnie rzecz ujmując nie wierzy. Józefowi Frapkinowi na pewno w podrywie nie pomogło śpiewanie różnego rodzaju pioseneczek, których genezy można było upatrywać raczej w ciemnych celach zakładów penitencjarnych niż w eleganckich salach konferencyjnych i gabinetach członków rad nadzorczych.
Koniec końców konflikt, mimo obustronnej złości i wielopoziomowych intryg, które w zasadzie były bardziej żenujące niż przemyślane i sprytne, zakończył się pogodzeniem się obu stron, do którego doprowadziła miłość Laury i Wacka, a ściślej rzecz ujmując ich zaręczyny. Pokraczne ogrodzenie przedzielające nasz dziedzińczyk zostało zlikwidowane, a załagodzenie relacji pomiędzy dwoma dozorcami przez wszystkich mieszkańców kamienicy przyjęte zostało z wielką ulgą, oznaczało bowiem koniec wiecznych wymyślań oraz wzajemnych złośliwości, które odbijały się na samopoczuciu wszystkich. Symbolicznym znakiem tej zmiany było to, że niedługo po zaręczynach Wacka i Laury, ulica, przy której znajduje się nasza kamienica, na mocy ustawy o ocieplaniu wizerunku przestrzeni miejskiej, została przemianowana z Odwetu na Zgody, co wszyscy przyjęliśmy za dobrą monetę i znak nadziei na lepsze jutro.