Przyszła jesień. Mary, Colin oraz Dick stanęli na progu tajemniczego ogrodu. Był ciepły i słoneczny październikowy dzień, ale w powietrzu czuło się już nadciągającą słotę.
– Nie mogę sobie tego wyobrazić – powiedziała smutno Mary – że tyle pracy włożyliśmy w naprawdę tego ogrodu, w opiekę nad roślinami, w przekopywanie grządek, nawożenie. A teraz to wszystko ma po prostu umrzeć…
Dick natychmiast zainterweniował z uśmiechem.
– Moja droga, jesień to nie śmierć natury, tylko jej zapadnięcie w głęboki sen. Rośliny zasypiają, żeby przetrzymać zimowe mrozy, ale ten sen jest im potrzebny, by nabrały siły do wiosennego zakwitnięcia.
– To i tak smutne – dorzucił Colin. – Wiosna nadawała temu ogrodowi blasku, lato dawało nadzieję. A teraz trzeba się z tym wszystkim pożegnać?
Cała trójka zaczęła spacerować żwirowymi alejkami i oglądać rabaty pełne jeszcze kolorowych kwiatów. Dick kontynuował.
– Patrzycie na jesień w pesymistyczny sposób. Dla mnie to po prostu czas odpoczynku, przetrwania, nabrania sił. Gdyby nie było jesieni i zimy – czy wiosna cieszyłaby nas tak bardzo? Czy gdybyśmy nie doświadczali corocznego braku wiosennego piękna, to czy bylibyśmy w stanie je ciągle doceniać? Zima daje nadzieję, powód do oczekiwania, motywację.
Mary uśmiechnęła się. Wydawało się, że to tłumaczenie do niej przemawia. Pochyliła się nad jedną różą i delikatnie pogłaskała ją po kwiecie.
– Dobranoc różyczko. Niech ci się dobrze śpi, mam nadzieję, że spotkamy się na wiosnę i opowiesz mi, co ci się śniło.
Colin nie był tak wylewny, ale z wyrazu jego twarzy dało się wywnioskować, że i na nim słowa Dicka wywarły dobre wrażenie.
– No cóż, moja mama na pewno cieszyłaby się, wiedząc, że na wiosnę wszystkie rośliny zakwitną na nowo i ogród znów będzie piękny.
– Sam nie będzie – dodał Dick z przekąsem. – Znów trzeba będzie włożyć w to mnóstwo pracy, żeby uzyskał swoją teraźniejszą formę.
– Wszystko jedno, ile to będzie kosztowało pracy – Mary zerwała się na równe nogi. – I tak to zrobimy. Zawdzięczamy temu ogrodowi naszą przyjaźń i jesteśmy zobowiązani o niego dbać.
Obaj chłopcy spojrzeli na siebie poważnie, bo tak zabrzmiały słowa ich przyjaciółki. Ona jednak po chwili wybuchła serdecznym śmiechem, zberkowała Colina i odbiegła w jedną z alejek. Chłopcy natychmiast rzucili się do pościgu. Zabawa trwała aż do zmroku, kiedy w domu zabrzmiał dzwonek wzywający wszystkich na posiłek.