Wokół Bohatera gromadzą się dobre i złe duchy. Po prawej stronie znajdują się anioły, z lewej zaś diabły. Konrad znów wzywa Boga, zarzuca mu strach przed nim, choć walczył przecież z samym szatanem. Czuje się odrzucony, wzgardzony. Gotów jest wyzwać Stworzyciela na walkę serc w przeciwieństwie do Szatana, który walczył z nim na rozumy. Chce mu udowodnić, że ma w sobie więcej miłości. Mówi o sobie „Milijon”, ponieważ za wszystkich rodaków kocha i cierpi. Widzi ojczyznę, która jest spętana łańcuchami przez zaborców. Swe cierpienie na ten widok porównuje do matki, która nosi w sobie chory płód. Wątpi w bożą nieomylność, znów wyzywa Boga za brak reakcji na mękę Polaków. Jemu zaś zależy na szczęściu ludzi, a zachowanie Stwórcy sprawia, że ma wątpliwości czy on również ma takie intencje. Walka duchów o duszę Konrada wzmaga się, zaczynają coraz częściej się odzywać. Bohater grozi, że strzeli w Boga nabojem uczuć. Chce nazwać go carem, lecz traci przytomność i zdanie dokańcza za niego diabeł. Inne złe duchy złoszczą się, ponieważ gdyby wypowiedział to słowo, dostałyby jego duszę. Do celi wchodzi ksiądz Piotr, zaniepokojony zemdleniem Konrada. Diabły postanawiają się ukryć.
Wielka improwizacja — analiza i interpretacja
Tekst jest improwizacją, czyli tekstem poetyckim wygłoszonym bez przygotowania. Konrad w przypływie chwili odnajduje natchnienie podczas spotkania z innymi więźniami w scenie I, które rozwija się w scenie II. Nasila się ono, gdy przebywał samotnie w celi, co widać również w kompozycji. Monolog nabiera na sile, napięcie wzrasta do punktu kulminacyjnego pod koniec utworu, kiedy Konrad traci przytomność. Scena jest autotematyczna, mówi o procesie tworzenia i sztuce. Odrzuca tu podstawowe przyjęte funkcje artysty, m.in. tworzenie dla odbiorcy. Jego poglądy szokują. Posługuje się metaforą z pieśni Horacego (świadczy to o dużej wiedzy), który zmienia się w łabędzia. Podkreśla samotność i alienacje artystów. Nie chce tworzyć dla poklasku, wie, że będzie niezrozumiany. Co więcej, chce tego i uważa to za swoją dobrą cechę.
Jego indywidualizm sprawia, że stawia się na równym Bogu, wywyższa się. W apogeum natchnienia domaga się wizji boskiej, lecz ona nie przychodzi, ponieważ jest pyszny i dumny. Przez to, że ich nie otrzymuje, ośmiesza go i bluźni przeciw niemu. Zaczyna udowadniać mu, że stworzyłby lepszy świat. Pragnie absolutnej władzy nad duszami, co tworzy paradoks jego nienawiści do cara — tak naprawdę sam chciałby takiej władzy. Jako romantyczny indywidualista ponad wszystko chce działać sam, co jest jego błędem.