W dobie dynamicznie rozwijających się technologii, nikogo już nie dziwi, że istnieje możliwość stworzenia realistycznej symulacji np. świata przedstawionego ulubionej książki. Korzystanie z tego rodzaju rozrywek jest oczywiście nadal bardzo drogie, natomiast jeden z moich bliskich przyjaciół mógł sobie na to pozwolić, a kiedy spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu na kawę, opowiedział mi o swoich wrażeniach. Postaram się streścić jego opowieść jak najwierniej, chociaż nie ukrywam, że z rozemocjonowania mogłem o czymś zapomnieć.
Przemek wyrósł w fascynacji Panem Tadeuszem Adama Mickiewicza, którą wpoił mu jego dziadek – patriota i wzorowy obywatel, miłośnik literatury i teatru. Już jako kilkuletnie dziecko, mój przyjaciel był w stanie recytować z pamięci obszerne fragmenty poematu, więc kiedy tylko pojawiła się okazja „przeniesienia się” do świata wybranej książki, nie wahał się ani chwili. Kiedy mój przyjaciel założył specjalny hełm, który miał odciąć go od bodźców zewnętrznych i jeszcze bardziej uwiarygodnić symulację, od razu poczuł, że jest w innym świecie. Znalazł się na drodze, gdzie po jednej stronie był las, a po drugiej aż po horyzont ciągnęło się pole porośnięte złotym żytem. Symulacja była na tyle dokładna, że Przemek czuł nawet zapach lasu. Delektował się tym wrażeniem dłuższą chwilę, gdy nagle usłyszał głuche dudnienie, które narastało w szybkim tempie. Odwrócił się i zobaczył, że zbliża się do niego samotny jeździec ze strzelbą przytroczoną do siodła. „Z drogi!” – krzyknął jeździec, a Przemek w ostatniej chwili odskoczył na pobocze, by uniknąć stratowania. Rozpoznał jednak jeźdźca. Był to Tadeusz Soplica, a z pośpiechu i z obecności strzelby wywnioskował, że jest to moment, w którym młodzieniec pędzi na polowanie na niedźwiedzia. Zerwał się więc biegiem i podążył w kierunku, w którym w tumanach kurzu zniknął koń.
Biegł dłuższą chwilę (jednak nie męczyło go to wcale – w końcu to symulacja), aż w końcu dotarł do miejsca, w którym służba opiekowała się pozostawionymi na polanie końmi myśliwych. Jeden ze służących wyjaśnił Przemkowi, że polowanie już się zaczęło, ale jeśli chce zdążyć, powinien iść nie drogą, lecz na skróty przedrzeć się przez gęstwinę. Mój przyjaciel usłuchał i po kwadransie trudnego marszu przez gąszcz, wyszedł w końcu w nieco rzadziej porośnięty las. Jego oczom jednak ukazała się mrożąca krew w żyłach scena. Tuż przed nim stał starszy mężczyzna ze strzelbą przytkniętą do ramienia. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, w kierunku, w którym celował, dwóch mężczyzn (w jednym z nich Przemek poznał Tadeusza) leżało na ziemi pozbawionych broni, a nad nimi na tylnych łapach stał ogromny niedźwiedź, który rycząc szykował się do natarcia. Trzeba było działać błyskawicznie. Przemek podskoczył do stojącego przed nim mężczyzny i pewnym ruchem wydarł mu strzelbę z drżących rąk. Następnie, mimo że trzymał broń po raz pierwszy w życiu, bardzo sprawnie i szybko wycelował, odciągnął kurek i wypalił. Ogromny huk poniósł się echem po całym lesie, jako że w tym samym czasie padło jeszcze kilka wystrzałów. Niedźwiedź zachwiał się na nogach i padł z rykiem bólu. W tym samym momencie Przemek poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Okazało się, że podszedł do niego mężczyzna, któremu ten chwilę temu zabrał strzelbę. Położył mu rękę na ramieniu, a kiedy Przemek się odwrócił, zobaczył na jego zaciętej twarzy, dobrotliwy uśmiech satysfakcji. „Gratulacje, uratowałeś waćpan życie dwóch szlachciców!” – powiedział Gerwazy Rębajło.
W tym samym momencie wszystko zawirowało, rozpłynęło się Przemkowi przed oczami, a kiedy otworzył je po raz kolejny, był już z powrotem w salonie symulacji komputerowych. Wykonał zadanie. Mój przyjaciel opowiadał mi, że przez kilka dni nie mógł wyjść z podziwu nad dokładnością i realizmem symulacji. Mówił, że to dopiero wstępna wersja, ale że już zapisał się jako chętny do testowania kolejnych, które mają dotyczyć już nie tylko Pana Tadeusza, lecz także Potopu, Lalki oraz Balladyny. Co najważniejsze, Przemek powiedział, że następnym razem na pewno weźmie mnie ze sobą.