Muszę przyznać, że mimo dobrego przygotowania do wywiadu, tuż przed spotkaniem byłem wciąż dosyć mocno zestresowany. Tomasz Judym, kiedy wszedł do kawiarni, przywitał się ze mną elegancko, choć zachowawczo i usiadłszy wbił we mnie wzrok, wcale nie pomagał rozładowywać napięcia. Zamówiliśmy kawę i po kilkuminutowej wstępnej rozmowie, włączyłem dyktafon i zaczęliśmy właściwy wywiad.
– Panie Tomaszu, bardzo dziękuję, że zgodził się pan na rozmowę. Skądinąd wiem, że raczej unika pan prasy.
– Wie pan – widać było, że Judym starannie dobiera każde słowo, jakby od niego zależało życie lub śmierć pacjenta. – Ze strony tzw. opinii publicznej nie spotkało mnie w życiu wiele dobrego, więc jeśli mogę, staram się skupiać raczej na pracy, niż na udzielaniu wywiadów.
– Tym bardziej jestem wdzięczny. Proszę powiedzieć – zaczynałem się rozkręcać – jak zareagował pan na wiadomość, że Stefan Żeromski napisał o panu powieść?
– Zdziwiłem się, że pisarz tej rangi zechciał poświęcić swoją twórczą uwagę właśnie mojej skromnej osobie. Nigdy nie uważałem się za kogoś wyjątkowego, a wychodzę z założenia, że właśnie wyjątkowi ludzie powinni być przedmiotem zainteresowania literatów. Niemniej, po głębszym zastanowieniu, ucieszyłem się, ponieważ była to możliwość nagłośnienia mojej pracy.
– No właśnie – drżały mi nieco ręce, gdy słuchałem precyzyjnych jak cięcie skalpela odpowiedzi Judyma. Wiedziałem, że nie będzie łatwym rozmówcą. – Nawiązując do pańskiej pracy. W przeszłości spotykał się pan z wieloma trudnościami w środowisku lekarskim. Czy mógłby pan o tym opowiedzieć?
Tomasz Judym żachnął się.
– To było tyle lat temu… Miałem okazję studiować zagranicą, gdzie podejście do zdrowia, a także do systemu ochrony tegoż zdrowia stało na zupełnie innym poziomie, niż na ziemiach polskich. Przypominam, że Polska znajdowała się wówczas pod zaborami. Powróciwszy ze studiów byłem przerażony tym, co zastałem w Polsce. Dysonans był bardzo bolesny na niekorzyść naszej ojczyzny. Byłem młody i bardzo impulsywny. Chciałem wprowadzać zmiany, reformy, bardzo szybko zacząć zmieniać tę sytuację. Nie wszyscy podzielali mój entuzjazm. Rzekłbym, że pewnym osobom na wysokich szczeblach pasowało to, by nic się w społeczeństwie nie zmieniło…
Dyskutowaliśmy dobre dwie godziny i zdążyliśmy wypić niejedną kawę i herbatę. Judym ze szczegółami opowiadał mi o swojej pracy w sanatorium w Cisach, a także o swoich wrażeniach z pracy w Zagłębiu Dąbrowskim. Cały czas jednak zwlekałem z zadaniem najważniejszego pytania. Wiedziałem jednak, że muszę wyczuć odpowiedni moment. W końcu, gdy Tomasz Judym wydawał się już mi trochę ufać, odważyłem się.
– Jak by pan skomentował przedstawienie w powieści Żeromskiego wątku pańskiej relacji z panią Joanną Podborską?
Najpierw spojrzał na mnie, jakby nie rozumiał pytania. Zmarszczył czoło, spojrzał w bok i usiadł wygodniej w fotelu. Nie odzywał się przez dłuższy moment, a ja dzielnie wytrzymywałem tę brzemienną ciszę. W końcu spojrzał na mnie i zaczął mówić:
– Wie pan, dzisiaj świat jest już inny, niż za mojej młodości. Ale mnie wychowywano w poczuciu, że są na świecie rzeczy istotne, dużo istotniejsze niż prywatne szczęście. Tę zasadę potwierdziły moje studia – doskonale wiedziałem na co się piszę wybierając taki zawód. Wiedziałem, że prędzej czy później przyjdzie mi za to zapłacić. I zapłaciłem. Cena była wysoka, ponieważ całe życie przeżyłem samotnie. Gdybym wówczas wybrał inaczej, cóż, może dane byłoby mi szczęście rodzinne, miłość, ojcostwo, może miałbym teraz piękny dom i gromadkę wnucząt. Ale żyłbym i umarł z poczuciem niespełnienia obietnicy danej samemu sobie. Czułbym, że nie zrobiłem wszystkiego, co mogłem. A człowiek wybierający zawód lekarza zobowiązuje się do tego, że przez całe życie będzie robił tyle, ile może, by ratować ludzkie zdrowie i życie. Być może inni potrafią to łączyć, ja nie potrafiłem.
Na tym nasz wywiad się zakończył. Wyłączyłem dyktafon, porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę w swobodnej atmosferze, a potem Tomasz Judym pożegnał się ze mną i pozostawił mnie w kawiarni pewnego, że tego dnia otrzymałem bardzo ważną życiową lekcję.