W momencie, w którym Anaruk wyciągnął olbrzymią rybę wbitą na swój harpun i z wysiłku przechylił się i upadł na plecy, usłyszeliśmy trzask. Z przerażeniem spojrzałem za siebie. Stało się to, o co modliliśmy się, żeby się nie stało. Kra, na której staliśmy polując, oderwała się od lądu i bardzo powoli zaczęła oddalać się od reszty grupy, która teraz jedynie migotała w oddali. Zaczęły drżeć mi nogi ze strachu. Przecież to pewna śmierć, kra poniesie nas w nieznane, a być może rozbijemy się o większy kawałek lodu i wpadniemy do lodowatej wody.
– Anaruk – krzyknąłem, aby usłyszał mnie przez hałas pękającej wokół kry. – Jesteśmy uwięzieni!
Anaruk odrzucił na bok harpun i podniósł się szybko. Skupionym wzrokiem oszacował sytuację.
– Musimy wołać naszych – zakomenderował. – Ile tylko sił. To nasza jedyna nadzieja!
Zaczęliśmy więc wołać, a także ostrożnie podskakiwać i wymachiwać rękami w kierunku pozostałych członków naszej wyprawy. W końcu udało się. Ktoś nas usłyszał i małe ciemne punkciki na horyzoncie zaczęły się powiększać. Zaprzęgi sunęły w naszym kierunku. Doszły nas podniesione głosy i popędzanie psów. Wreszcie zobaczyliśmy na brzegu wyraźne postaci naszych towarzyszy. Na ich twarzach widoczna była konsternacja. Zaczęli montować coś na kształt prowizorycznego kajaka.
– Nie możemy i na to pozwolić – orzekł Anaruk. – Ktoś zginie próbując nas ratować.
– To co mamy robić? – Krzyknąłem spanikowany. – Inaczej my umrzemy!
– Masz linę, którą dałem ci przed opuszczeniem obozu?
Miałem. Oddałem ją Anarukowi. Chłopak wyciągnął harpun z upolowanej ryby i tylko sobie znanym mocnym węzłem przymocował do jego końca linę. Drugi jej koniec zawiązał sobie wokół pasa.
– Co chcesz zrobić? – Pytałem przerażony.
Anaruk jednak nic nie odpowiedział, tylko gestem dłoni kazał mi się odsunąć. Usłuchałem, a on wziąwszy największy rozmach, na jaki pozwalały mu rozmiary naszej kry, wyrzucił harpun daleko przed siebie. Harpun pofrunął najpierw pod niebo, a potem elipsą zaczął spadać ku ziemi. W końcu dosięgnął jej i wrył się głęboko w lód na lądzie.
– Teraz mi pomóż – krzyknął Anaruk łapiąc linę, która już zaczęła go ciągnąć. Złapałem ją natychmiast i obaj z całych sił zapierając się nogami, zaczęliśmy ciągnąć linę w swoim kierunku. Na początku nic to nie dawało, jednak po chwili od naszej kry odłamał się spory kawałek, co spowodowało, że stała się dużo lżejsza. Powoli zaczęliśmy więc przyciągać krę do brzegu. W międzyczasie do harpuna na brzegu przybiegli mężczyźni z naszej wyprawy, odwiązali linę i zaczęli ciągnąć ją w kilkunastu, dzięki czemu jeszcze szybciej znaleźliśmy się na brzegu. Obaj z Anarukiem padliśmy wyczerpani w ramiona towarzyszy. Wszystko skończyło się pomyślnie, chociaż strach zdążył spojrzeć nam głęboko w oczy.
Tego dnia wieczorem, obaj z Anarukiem grzaliśmy się przy ogniu w wiosce, przebrani w suche ubrania i nakarmieni zdrowotnym naparem z ziół i korzeni.
– Gdyby nie ty, byłoby po nas – powiedziałem przerywając długą chwilę ciszy. – Dziękuję, że uratowałeś mi życie.
– Nie dziękuj mi w ten sposób. Ratowałem też siebie. Poza tym, bardzo mi pomogłeś, sam na pewno nie dałbym rady przyciągnąć nas do brzegu.
– Ale ty wpadłeś na pomysł, jak nas uratować. – Podaliśmy sobie po bratersku ręce i znów zamilkliśmy.
– Pomogłeś mi dzisiaj jeszcze w jednej sprawie – Znów przerwałem ciszę. Anaruk spojrzał na mnie pytająco. – Od dłuższego czasu, zastanawiałem się nad tym, czym zajmę się po powrocie z Grenlandii. No wiesz, do mojego świata, do domu. Do tej pory miałem przed sobą dwie drogi. Mogłem pójść albo na studia matematyczne, ponieważ zawsze chciałem być wielkim i poważnym naukowcem, który wyjaśni wszystkie tajemnice, albo zostać pisarzem i w swoich książkach pisać o tym, co ciekawego spotkało mnie w trakcie moich podróży.
– W takim razie nie rozumiem, jak mogłem ci pomóc wyborze – Anaruk był nieco zdezorientowany.
– Uświadomiłeś mi, że to życie ludzkie jest najważniejsze. Postanowiłem, że po powrocie do domu rozpocznę kursy związane z ratownictwem lodowym. Chcę pomagać ludziom, którzy znajdą się w potrzasku tak, jak ty dzisiaj pomogłeś mi. Przede wszystkim, chcę wiedzieć, co robić w takich sytuacjach. I nie wahać się, kiedy chodzi o życie drugiego człowieka. Wiem, że to dużo mniej wygodna praca niż bycie profesorem uniwersytetu, ale chyba jednak ciepła posada to nie dla mnie. Dziękuję ci też za to.
Anaruk patrzył na mnie z coraz większym uśmiechem. W końcu raz jeszcze uścisnął mi dłoń i powiedział serdecznie:
– Wygląda więc na to, że kiedy wyjedziesz, nie zobaczymy się po raz ostatni, bo być może całkiem niedługo przyjedziesz tu zawodowo. Bardzo się cieszę, przyjacielu, że odkryłeś swoje powołanie. Mam nadzieję, że gwiazdy będą ci sprzyjać. Przyjmij to na znak mojej przyjaźni.
Mówiąc te słowa, zdjął z szyi swój ukochany amulet z rogu renifera i włożył mi go na szyję. Miałem w oczach łzy.