Cześnik był naprawdę wściekły. Wpadł do komnaty, w której siedział już Dyndalski zajęty swoimi sprawami, trzasnął drzwiami i zaczął niespokojnie kręcić się w kółko, szarpać za czuprynę i nerwowo klepać się po udach i brzuchu. Jego gniew związany był rzecz jasna z osobą Rejenta Milczka, którego nie znosił, mimo niedawnego ślubu Klary i Wacława, który to miał pogodzić zwaśnione rody, a także dwóch największych oponentów. Tak się jednak nie stało i już w niecały miesiąc po weselu, Rejent zamiast starać się zburzyć mur dzielący dziedziniec zamku na dwie połowy, znów powołał robotników do tego, by ukończyli granicę pomiędzy tymi majątkami. Na widok tego, Cześnik wpadł w gniew, który jeszcze bardziej podsycony został myślą, że nie może on już tak po prostu wybuchnąć i rozpocząć całego konfliktu od początku. Dlatego teraz cały w nerwach, miotał się po komnacie, w której rogu ogień wesoło trzaskał w kominku.
– Nie zniosę już dłużej tego łotra w sąsiedztwie! – krzyknął Cześnik, kiedy drzwi do komnaty otworzyły się i stanęła w nich osobliwa postać. Był to mnich w bernardyńskim habicie, kapturze naciągniętym na głowę, brązowym wytartym starym płaszczu oraz z niewielkim tobołkiem na plecach. Mnich strząsnął z płaszcza resztki topniejącego śniegu i postąpił krok do przodu.
– Dobrzy ludzie, czy znalazłoby się u Was miejsce dla strudzonego wędrowca?
Cześnik z Dyndalskim spojrzeli po sobie. Byli trochę zszokowani, ale jednak gość to gość – rzecz święta, a strudzonemu należy udzielić schronienia. Gniew Cześnika nieco zelżał.
– Wejdź mnichu, w imię Boże, wszak jesteś wysłannikiem najwyższego, to zaszczyt cię gościć w tych skromnych progach. Co cię sprowadza w te strony?
Mnich postąpił kilka kroków naprzód i usiadł przy długim stole, na którym widać było jeszcze resztki niedawnego obiadu.
– Jestem ksiądz Robak. Długo nie było mnie w ojczyźnie – zaczął ściągając kaptur z głowy. – Długo tułałem się po świecie pozbawiony domu, jedzenia, dachu nad głową, nieraz nawet nadziei.
– A czemuż to, księże, wyjechałeś? Przecież ojczyzna nasza to najpiękniejsze miejsce na ziemi – Cześnik usadowił się naprzeciw mnicha.
– Za grzechy młodości trzeba mi było pokutować w dalekich stronach. I nadal pokutuję, ale ojczyzna w niebezpieczeństwie i trzeba i wracać, by życie poświęcić dla jej ratowania.
Cześnik ożywił się.
– Zdecydowanie, drogi mnichu, ojczyzna jest w niebezpieczeństwie i nie mogłeś wybrać lepszego miejsca, żeby się o tym przekonać i rozpocząć swoje dzieło. Otóż wyobraź sobie, dobry księże Robaku, że tu, w tym zamku, choć po drugiej jego stronie, mieszka ogromny nikczemnik, łotr i ladaco, który wszystko zrobi, by wprowadzić nieporządek, chaos i atmosferę niepokoju społecznego.
– Cóż on takiego robi? – Spytał ksiądz podejrzliwie.
– Zły to człowiek! – Cześnik krzyknął i uderzył pięścią w stół, ale od razu zreflektował się wobec duchownego i przeprosił ruchem głowy. – Kłótliwy, złośliwy, wszystko zrobi, żeby mnie pognębić, żeby serce moje życiem sterane zatruć, starości żebym spokojnej zaznać nie mógł. Widzi ksiądz, trwa między nami spór o zamek i gdyby w tym kraju było normalnie, już dawno bym go wygrał. Ale jako że Rejent jest notariuszem sądowym, a przy tym człowiekiem śliskim i nikczemnym, używa on różnych swoich podłości i metod, by do zgody nie dopuścić i przez niego spór ten będzie trwał w nieskończoność. Miesiąc temu moja bratanica przed Bogiem przysięgała wierność małżeńską synowi Rejenta i to miało położyć kres wszelkim swarom. Ale ten łotr nic sobie nie robi z wcześniejszych ustaleń i nadal nie może być zgody…
– Dosyć! – Tym razem ksiądz Robak podniósł głos, a Cześnik aż odchylił się z zaskoczenia jego mocnym głosem. – Ja przez pół życia wędruję po świecie, znoszę bitwy, niewolę, głód, niedostatki, nakłaniam władców, spowiadam żołnierzy, wszystko po to, żeby sprawę ojczyzny zniewolonej światu pokazać i otworzyć jego uszy na polskie wołanie o pomoc, a tymczasem wy co? Zamiast się organizować, zamiast trzymać się razem i przeciw zaborcy knuć, zbroić się i planować, a młodzieży dawać wzór miłości do ojczyzny i do siebie nawzajem jako do braci i sióstr, wolicie się kłócić o jakieś stosy cegieł na dziedzińcu? Mało ci, mości Cześniku, połowy zamku? Więcej potrzebujesz? Tyle energii wkładasz w ten spór! Gdybyś ją poświęcił na pracę przeciw zaborcy i na ocieranie łez zmęczonej ojczyzny, być może wolną by już była!
– Ale to przecież Rejent…
– Rejent niech za Rejenta się wstydzi, a Cześnik za Cześnika! Jak dziecko we mgle jesteś, panie szlachcic! Za dobrze, za wygodnie wam jest i było i nikomu się dla ojczyzny pracować nie chciało i nie chce. Tymczasem zgody nam potrzeba. Zgody i szacunku, żebyśmy ramię w ramię mogli przeciw zaborcy wystąpić i pokazać, że jesteśmy siłą i że trzeba się z nami liczyć. Ale wy wolicie się kłócić o nie ważne sprawy… Wstyd i hańba!
Mówiąc ostatnie słowa mnich poderwał się i na znak, że nie chce takiej gościny, wyszedł przez drzwi, w których kilka chwil wcześniej się pojawił. Cześnik siedział oniemiały i nie odezwał się jeszcze bardzo długo. Musiał przemyśleć wiele rzeczy.