Opowiadanie Tadeusza Borowskiego pt. Ludzie, którzy szli to wspomnienie ostatniego lata spędzonego przez głównego bohatera w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. To również wstrząsające świadectwo zmian, jakie dokonywały się w życiu obozowym, w warunkach egzystencji więźniów i funkcjonowania całej instytucji. Jednak poza tym wszystkim była jedna rzecz, która się nie zmieniała: niekończąca się rzeka ludzi wciąż przywożonych pociągami do obozu i z rampy kolejowej prowadzonych do komór gazowych.
Spis treści
Ludzie, którzy szli – streszczenie krótkie
Ludzie, którzy szli to opowiadanie, w którym narrator zwraca naszą uwagę na rozmiary zagłady dokonywanej w obozie koncentracyjnym. Strumień ludzi przywożonych do Auschwitz i z rampy kolejowej prowadzonych do komór gazowych wydaje się płynąć nieprzerwanie. Widać to dobrze, kiedy Tadeusz przeżywa kolejne dni, tygodnie, miesiące, pracuje, odpoczywa, jego życie toczy się zwykłym obozowym torem, ale cały czas widzi tłum ludzi kierowanych do komór.
Tadeusz opisuje historię zagospodarowania nowego obszaru – odcinka C – w którego barakach zostaje zakwaterowanych. trzydzieści tysięcy kobiet. Żyją w strasznych warunkach, które Tadeusz ma okazje obserwować z bliska – pracuje przy smołowaniu dachów baraków. Obóz zostaje nazwany Perskim Rynkiem ze względu na egzotyczny wygląd kolorowych chust, którymi kobiety zasłaniają ogolone na łyso głowy. Tadeusz poznaje tam kobiety, które pełnią funkcję blokowych, są to kobiety o większym obozowym stażu. Próbują one pomagać nowym kobietom z Perskiego Rynku, jednak tym trudno jest słuchać starszych, przez co same ściągają na siebie niebezpieczeństwo. Jednej z nich, Mirce, mającej romans z Żydem, z którym pracuje Tadeusz, odmawia pomocy w sprawie ukrywanego przez nią umierającego dziecka. Z drugą rozmawia o tym czy w życiu pozagrobowym, ich oprawców czeka zasłużona kara.
Wszystkie te historie mają to samo tło – niekończącą się ludzką rzekę ludzi prowadzonych na śmierć przez zagazowanie. Ludzie ci nieświadomi tego, dokąd idą, rzucają więźniom przez ogrodzenie obozu jedzenie albo drogocenne przedmioty, żeby wspomóc biedniejszych od siebie. Nie wiedzą, że to oni są w dużo gorszej sytuacji. Opowiadanie kończy beznamiętna rozmowa Tadeusza z innym więźniem, w której próbują oszacować to, ile ludzi zginęło w komorach gazowych tego lata.
Ludzie, którzy szli – streszczenie szczegółowe
Opowiadanie rozpoczyna się od opisu tego, jak więźniowie zorganizowali sobie w pewnym miejscu obozu boisko do gry w piłkę nożną. Narrator Tadeusz, w trakcie jednego meczu stał na bramce. Za jego plecami, kilkadziesiąt metrów od ogrodzenia tej części obozu, znajdowała się rampa, z której wciąż przywożeni ludzie szli w kierunku komór gazowych. Tadeusz w pewnym momencie gorzko konstatuje, że między jednym a drugim wybiciem przez niego piłki na aut, zginęło około trzech tysięcy ludzi. Następnie opisuje on, że strumień ludzi kierowanych na śmierć nie ustawał w zasadzie nigdy. On kładł się spać i wstawał. Chodził do pracy i wracał do baraku. Odpoczywał albo zajmował się jakąkolwiek inną czynnością, a ludzie z pociągów ciągle szli i szli.
Następnie narrator opisuje powstanie nowego obozu, a w zasadzie zasiedlenie nieużywanego dotąd odcinka C. Zostało tam zakwaterowanych około trzydziestu tysięcy kobiet. Żyły w strasznych warunkach, golono im głowy, za jedyne ubranie dawano cienkie białe sukienki (bez bielizny), akomodowano je po tysiąc i więcej w barakach, które mogły pomieścić dwu- lub trzykrotnie mniej, większość nie miała prycz ani koców, dostawały bardzo mało jedzenia, kazano im godzinami stać na apelach, które odbywały się w najchłodniejszym momencie doby – tuż przed świtem. Z czasem kobiety te zaczęły zasłaniać ogolone głowy różnokolorowymi chustami, co dawało bardzo egzotyczne wrażenie, stąd ich obozowi nadano nazwę – „Perski Rynek”.
Tadeusz zaczyna pracować w nowym obozie przy kryciu dachów baraków papą smołową. Poznaje wówczas bliżej życie w Perskim Rynku. Kobiety tam osadzone są przerażone i zrozpaczone, nie są w stanie zrozumieć swojej sytuacji, dręczą je obawy o bliskich, narzekają na warunki. Uważają, że mężczyźni, którzy przychodzą pracować do ich obozu nie chcą im pomagać, nie są w stanie zrozumieć, że nie mają jak im pomóc. Tadeusz poznaje wie „blokowe”. Pierwsza z nich, Mirka, jest w związku z pewnym Żydem, który jest w niej głęboko zakochany i kiedyś prosi go oraz Tadeusza o pomoc. Okazuje się, że ukrywa chore dziecko, którego nie może oddać do szpitala, bo na pewno pójdzie do gazu, a bez lekarstw w końcu umrze. Tadeusz patrzy na dziecko, ale w końcu wychodzi z baraku bez słowa. Potem łapie się na myśli, że sam chciałby mieć takie dziecko, ale szybko sam obśmiewa te myśl i zapomina o całej historii. Drugą blokową jest rudowłosa dziewczyna, z którą Tadeusz rozmawia o życiu pozagrobowym i różnych rozumieniach sprawiedliwości. Kobieta opowiada również Tadeuszowi o tym, jak ciężko jest przystosować nowe kobiety do funkcjonowania w obozie. Trudno jest zrozumieć im, że chorobę lub ciążę należy ukrywać, ponieważ szpital kończy się odesłaniem do komory gazowej. Dziewczyna organizuje nowym kobietom czas śpiewem, tańcem i deklamacjami wierszy, ale któregoś razu nie wytrzymuje – przerywa śpiew jednej z dziewczyn i i wygarnia kobietom, że dymy za obozem nie pochodzą z cegielni, tylko z krematoriów, w których płoną ich bliscy, a w których mogą spłonąć i one same, jeśli nie będą stosowały się do rad starszych więźniarek.
Tadeusz snuje refleksję o poprawie warunków w obozie na przestrzeni lat. Im gorzej naziści radzili sobie na froncie, tym wyższy komfort życia był w Oświęcimiu. Wyjątkiem był Perski Rynek. Narrator patrząc na nowy oddział ma wrażenie, że czas cofnął się tam do początków wojny – tak złe warunki panowały wśród kobiet. Opowiadanie kończy się rozmową Tadeusza z innym więźniem. Rozmawiają o tym, ile ludzi zagazowano w Oświęcimiu w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Beznamiętnie dochodzą do wniosku, że około miliona.