Sam nie wiem jak opisać dzisiejszy dzień, mimo że prowadzę ów pamiętnik od niepamiętnych dni i sztuka wysławiania się obca mi zasadniczo nie jest. Jednak wydarzenia, których akurat doświadczam ja, Thorin, wódz krasnoludów i ich ostatnia szansa na przetrwanie i odzyskanie narodowego i rasowego honoru, przyprawiają mnie samego o zawrót głowy.
Otóż szlachetny Gandalf, który znany jest ze swej przyjaźni z naszym ludem, trwającej już naprawdę wiele dekad, sprowadził mnie oraz moją wierną drużynę do Hobbitonu, leżącego w Shire, kraju niziołków zwanych hobbitami. Zrobił to na moją wyraźną prośbę o pomoc w znalezieniu czternastego uczestnika wyprawy po plugawy łeb Smauga. Jego wybór bardzo mnie zdziwił, ale ufam temu staremu czarodziejowi, więc się zgodziłem.
Zaprowadził nas do chatki niejakiego Bilba Bagginsa, hobbita, którego ponoć zna od dawna i bardzo szanuje. Swoją drogą niech mi będzie wolno zauważyć, że hobbici mieszkają nie w chatkach, jak je nazywają, ale w norach wykopanych w ziemi lub we wzgórzach, które chatkami nazywają wyłącznie przez ich stylizowane z klasą wnętrza. Miejsca są to przytulne, choć mało funkcjonalne dla kogoś rozmiarów nieco większych niż same niziołki.
Poznaliśmy owego Bilba i od razu zacząłem patrzeć na niego krzywo. Stworzenie to liche, kruche, przerażone widokiem krasnoludów w swoim mieszkanku, trudne do posądzenia o posiadanie jakiekolwiek wewnętrznej siły czy ukrytych pokładów odwagi, jakiej wymaga nasza wyprawa. Sprawiał wrażenie, jakby cały świat poza Shire był dla niego jedynie bajką z ksiąg fantastycznych lub blagą opowiadają przez starców przy ogniskach. Jako wódz wyprawy niemal od razu go skreśliłem. Nie byłby w stanie nam pomóc, a bardzo szybko zacząłby być ciężarem, gdy okazałoby się, że trudy drogi przekraczają jego lichą wytrzymałość fizyczną i psychiczną.
Nie dawało mi jednak spokoju to, co mógł zobaczyć w nim Gandalf, że tak ochoczo i stanowczo obstawał przy obsadzeniu na miejscu czternastego uczestnika wyprawy właśnie tegoż niziołka. Ufam czarodziejowi w pełni, więc uznałem, że być może ma on jakiś wgląd w przyszłość, albo że widzi na przestrzał duszę każdej istoty i dostrzegł w hobbicie coś, czego ja ujrzeć nie potrafiłem. Trudno wznieść mi się ponad moją krasnoludzią dumę, lecz i tak mogło się wydarzyć. Nie chciałem, by przez moje pierwsze złe wrażenie całą wyprawa mogła być zagrożona. Wszak nadal potrzebowaliśmy kogoś o rozmiarach niziołka do roli zwiadowcy i włamywacza, a po dogłębniejszym przypatrzeniu się mu sam muszę przyznać, że tkwi w nim jakiś przedziwny rodzaj sprytu, który ma okazję wybudzić się w pełni, gdy ten stanie oko w oko z przygodą.
Zważywszy na powyższe zdecydowałem, że Bilbo Baggins stanie się czternastym członkiem drużyny, która postara się pokonać okrutnego smoka Smauga i odebrać mu rodowe drogocenne skarby krasnoludów.