Nikt nie byłby w stanie się spodziewać tego, że w konkursie zorganizowanym przez Wielkie Baśniowe Ministerstwo Nauki, jednym z laureatów zostanę właśnie ja. mniej ważna jest jednak moja osoba, najważniejsze jest to, co wygrałem. Jeden dzień w akademii profesora Ambrożego Kleksa! Spełnienie marzeń tysięcy dzieciaków, które przypadło w udziale właśnie mnie!
Kiedy wraz z innymi laureatami konkursu przekroczyłem bramę parku Akademii, od razu ogarnęła nas magiczna atmosfera. Powietrze zdawało się pachnieć baśnią i przygodą. kiedy zdezorientowani stanęliśmy przed drzwiami okazałego trzypiętrowego budynku, nad naszymi głowami pojawił się… szpak Mateusz! Nie mogłem w to uwierzyć!
– …apraszamy do …szej …demii! – Wydukał w charakterystyczny dla siebie sposób i wrota budynku otworzyły się, a na ich progu z szerokich uśmiechem i rozwartymi ramionami stał Ambroży Kleks we własnej osobie.
– Witajcie, witajcie, drogie dzieciaki – jego głos zdawał się dobiegać nie tylko z miejsce, w którym stał, lecz również w środku naszych głów. Było to bardzo przyjemne uczucie. – Nazywam się Profesor Ambroży Kleks i dzisiaj cały dzień zamierzam poświęcić pokazywaniu Wam mojej wspaniałej Akademii! Chodźcie za mną!
Najpierw zwiedziliśmy parter, na którym mieściły się wszystkie sale lekcyjne. Nie były jednak w ogóle podobne do tych, które znałem z własnej szkoły. Ławki były tam poustawiane w zupełnie dowolny sposób, w niektórych zresztą w ogóle ławek nie było. sale pełne były fantastycznych sprzętów. Później obejrzeliśmy pierwsze piętro, gdzie pan Profesor pokazał nam w jakich warunkach żyją jego uczniowie. Zobaczyliśmy sypialnię (teraz w trakcie wakacji, pustą) połączoną z przestronną łazienką. Mieliśmy nawet okazję sprawdzić, czy z pryszniców rzeczywiście leci owocowy sok i tak było! Byliśmy także w słynnym „szpitalu chorych sprzętów”, gdzie na naszych oczach Pan Kleks uzdrowił dwie lampy, stary fotel oraz zabytkową szafę.
Po obiedzie, który przyrządził dla nas dyrektor szkoły, a który składał się z jadalnych farb, udaliśmy się na boisko, żeby pograć chwilę tą słynną piłką przypominającą globus. To było świetne doświadczenie, mam zresztą wrażenie, że nauczyłem się dzięki temu kilku nowych geograficznych nazw. Później obeszliśmy teren parku Akademii wzdłuż muru. Nie sądziłem, że jest aż tak wielki! Pan Kleks tłumaczył nam, do których bajek prowadzą konkretne żelazne furtki. Do żadnej jednak nie mieliśmy czasu się udać. Na koniec siedliśmy w pewnym czarodziejskim zagajniku i słuchaliśmy ptaków śpiewających w drzewach. Szpak Mateusz natomiast uraczył nas pewną bardzo ciekawą opowieścią.
Ani się obejrzeliśmy, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, co oznaczało, że nasza wizyta dobiega końca. Pan Profesor odprowadził nas do furtki, a gdy serdecznie żegnał się z każdym z nas, kładł nam na czole po jednym piegu. Piegi! Największa nagroda w całej Akademii! A teraz i ja mam jednego! Ciężko było opuszczać Akademię i pana Ambrożego, ale nasza nagroda mówiła tylko o jednym dniu spędzonym w tym magicznym miejscu. Nie było zresztą na co narzekać. I tak spotkał mnie zaszczyt, o którym większość dzieciaków na całym świecie może tylko i wyłącznie pomarzyć.