Tadeusz Soplica odstawił kielich i spojrzał jeszcze raz na Wacława Milczka siedzącego po drugiej stronie stołu, smutnego i przygaszonego. Wacław przyjechał do dawnego znajomego z prośbą o radę. Kiedy tylko skończyli wieczerzę, od razu przeszedł do sedna.
– Tadeuszu, mój przyjacielu, potrzebuję Twojej rady. Moje małżeństwo z Klarą Raptusiewiczówną to najlepsze, co spotkało mnie w życiu. Nie posiadam się z radości, kiedy każdego dnia mogę na nią patrzeć i wiem, że jest mi przeznaczona, a sakrament łączy nas aż do końca naszych dni. Jednak jest pewna ciemna strona medalu, która nie pozwala mi spać w nocy. Sakrament miał zakończyć spór ojca mego z Cześnikiem Raptusiewczem, stryjem i opiekunem Klary od momentu, kiedy została ona sierotą. Przez jakiś czas rzeczywiście trwał na tym polu pokój, ale po niewiele więcej niż miesiącu swary zaczęły się na nowo. Najpierw jako małe złośliwostki, ale potem już w pełni otwarcie, jako piekielny konflikt, w którym nie ma miejsca na zgodę. Najgorsze jest to, że widzę, jak bardzo przez te sprzeczki, zupełnie przecież nieuzasadnione i nikomu niepotrzebne, cierpi moja ukochana żona. Ach, Tadeuszu, poradź mi, proszę, cóż ja mam robić.
Tadeusz zasępił się, współczuł Wacławowi po przyjacielsku. Wiedział, co może czuć syn Rejenta, gdyż losu i jego miłości nie były najłatwiejsze. Uznał, że najlepszym, co może zrobić, jest po prostu podzielenie się z Wacławem jego historią. Może przyjaciel wówczas nie będzie czuł się aż tak osamotniony w swoim położeniu.
– Posłuchaj, Wacławie – zaczął Tadeusz Soplica. – Bardzo ci współczuję. Nie wiem, co mogę ci poradzić, ale wiedz, że z każdej sytuacji jest wyjście i życie najprawdopodobniej samo to wyjście znajdzie. Nie jesteś jedynym, który ma taki problem. Ja sam musiałem przejść podobną drogę, gdyż moja ukochana Zosia pochodzi z rodu Horeszków, z którym Soplicowie byli jeszcze do niedawna skłóceni w sposób trudny wręcz do wyobrażenia.
– Co masz na myśli, Tadeuszu? – Przerwał Wacław, a Tadeusz westchnął.
– Mój świętej pamięci ojciec dopuścił się w młodości straszliwej zbrodni. Odebrał życie niejakiemu Stolnikowi Horeszce, który był ojcem pięknej Ewy, w której ojciec kochał się ze wzajemnością. Stary Stolnik jednak, choć mienił się przyjacielem mojego ojca, w upokarzający sposób dał mu do zrozumienia, że jego urodzenie jest zbyt mało szlachetne, by mógł ubiegać się o rękę arystokratki. Ojciec wpadł w rozpacz, która doprowadziła go do szaleństwa…
– To straszne… – wyrwało się Wacławowi.
– Kiedy Moskale zaatakowali zamek Horeszków, a oni odparli atak, mój ojciec nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazł się w okolicy. Widząc sprawcę swojego nieszczęścia trumfującego zwycięstwo, chwycił za strzelbę i zabił go w totalnym amoku.
– Co było dalej Tadeuszu?
– Mój ojciec dostał w powiecie łatkę zdrajcy, więc po jakimś czasie, krótko po tym, kiedy pojawiłem się na świecie, przywdział mnisi habit i wyruszył w wielką drogę po całej Europie, by swój grzech odkupić walką o niepodległość Polski. Po wielu latach wrócił w rodzinne strony, już jako ksiądz Robak. Miał za zadanie zorganizować tu coś na kształt powstania, które miałoby wybuchnąć, by wspomóc kampanię cesarza Napoleona na Rosję. Myślał, że wszyscy staną do walki jak jeden mąż. Okazało się jednak, że dla lokalnej szlachty dużo ważniejszy był spór o zamek Horeszków.
– Brzmi dziwnie znajomo – ironizował Wacław.
– Mój stryj sądził się od wielu lat z Hrabią, dalekim krewnym Horeszków. Akurat wróciłem wówczas do Soplicowo po latach studiów w Wilnie. Akurat zdążyłem zadurzyć się na śmierć i życie w Zosi, która dzięki Bogu obdarzyła mnie swoją wzajemnością. I również wtedy konflikt pomiędzy Soplicami i Horeszkami osiągnął kulminację. Po stronie Hrabiego i Gerwazego, starego sługi Stolnika, który poprzysiągł zemstę na Soplicach, stanęła w zasadzie cała szlachta z powiatu i okolic. Doszło do zajazdu, który zmienił się w potyczkę z wojskiem rosyjskim. Właśnie wtedy mój ojciec został śmiertelnie raniony. Po tym incydencie, wraz z większą częścią okolicznej szlachty byłem zmuszony emigrować…
– Mój Boże, a Zosia?
– Biedaczka była zmuszona na mnie czekać. Ponad rok, ale sytuacja musiała się uspokoić, żebym mógł bezpiecznie wrócić. Dopiero potem mogliśmy wziąć ślub, a nasze rody w końcu doszły do porozumienia.
Wacław westchnął.
– Dziękuję Ci, mój drogi Tadeuszu. Rzeczywiście Twoja historia jest dużo straszniejsza i dużo bardziej skomplikowana od mojej. Być może nie powinienem być przejmować się aż tak. Po wysłuchaniu Twojej historii widzę, że życie samo rozwiązuje nawet najbardziej skomplikowane konflikty i spory, więc zamiast się tym przejmować i próbować na siłę walczyć o zgodę starszych, powinienem poświęcić się temu, żeby mojej Klarze żyło się jak najwygodniej i w poczuciu tego, że ją kocham i się o nią troszczę. Reszta na pewno ułoży się sama.
– Cieszę się, że mogłem ci pomóc, przyjacielu. Pamiętaj, że jeżeli kiedykolwiek potrzebowaliście jakiejkolwiek pomocy, w każdej chwili możecie odwiedzić mnie i Zosię w Soplicowie.